poniedziałek, 14 lipca 2008

Dzien 7

Tiaa... Jak zawsze nastawilem budzik na 7-ma i jak zawsze spalem jeszce dluzej. Na sniadanie byl sledzik w smietanie, niestety moj przyjaciel Estonski lesny kot nie przyszedl na szame, ale i tak zostawilem mu male co nieco;) Juz jak bylem spakowany zaczelo sie... moja passa odjazdu zsymchronizowanego z deszcem jest jakas niesamowita! Siompilo tak caly czas... Moj minimalny plan zakladal dojechanie do miasteczka Viljadi i przejechanie przez park narodowy Soomaa. 37 km drogi zwirowej, ktorej sie obawialem okazal sie znosny nawet jechalem z moja srednia predkoscia. Po wyjechaniu z parku zaczelo sie wszystko psuc... oprucz tego ze jak stawalem dzeszc przestawal padac a jak ruszalem to zaczynal tak bylo caly dzien. Ale nie zaczely sie zupelnie inne problemy, nagle wyrosly calkiem spore gorki i moje prawe kolano calkiem je odczulo, choc staralem sie je oszczedzac. jedyne dobre to ze pobilem rekord predkosci;) ale co mi z tego;( dojezdzajac do Viljanddi zaczelo lac i tak z przerwami jest do teraz. przez 2 godziny szukalem int. cafee i wiekszosc albo byla zamknieta albo zlikwidowana. dopiero teraz dojechalem do jakiejs szkoly i siedze na kompie w biblotece. Jest mi zimno, mokro i chce mi sie plakac:-( Cena w hostelu jest jakas z nieba, nawet w Tallinie bylo o wiele taniej i mieli net na miejscu... Nie wiem co teraz ma ze soba zrobic pojade gdzies i nie wiem cos wymysle. Jutro Tartu studencka stolica Estonii...

Brak komentarzy: